czwartek, 18 września 2014

czwartek, 9 stycznia 2014

Pociągiem

Niektórzy ludzie mnie przerażają.
Dwa dni temu, w pociągu, praktycznie pusty przedział, więc usiadłam sobie tak, żeby móc wyciągnąć nogi i w spokoju pogapić się w okno. Nie, pełno wolnych miejsc, a ta pcha się akurat przede mnie, zajmuje DWA! miejsca - siedząc - a ja przerażona patrzę.
Wiem, ze zazwyczaj porównując siebie z kimś, nieświadomie zawyżam swoje wymiary, że wyglądam tłuściej i tak dalej, dopiero patrząc w lustro na siebie i tę "chudszą" osobę uświadamiam sobie swoje błędne myślenie. Zazwyczaj :) Żeby nie było, ze chuda jakaś jestem ;p
Ale nie przesadzę pisząc, że moja talia = jej udo! Chociaż nie, gdzie tam talia, moje biodra w całości zmieściłyby się w jej jednej nogawce.
Dziewczyna gdzieś w moim wieku +/- rok, dwa różnicy.
Tak wiem, nie oceniaj książki, może chora... tarczyca, hormony, no zdarza się.
Serio starałam się, ale jak wyciągnęła taką dużą serową bagietkę (pięknie to to pachnie swoją drogą), zwątpiłam. 
Ale może jadła to jako obiad, nie? 
Szkoda tylko, ze wszystko popijała litrową zwykłą colą. A z torebki wystawała jej megapaka chipsów.
Uwierzcie, że nie tylko ja na nią patrzyłam w TEN sposób.
I chyba nadal nie wiem, czy mam zazdrościć dystansu do siebie, czy kompletnej głupoty, że doprowadziła się do takiego stanu.


Dziś, mimo że mam cały dzień zajęć na uczelni - nie wybieram się. 
Jak na razie, to chcę się tylko położyć i zniknąć.
Wczoraj i jeszcze wcześniej - zawalałam. 
W czasie świąt łykałam tabsy na przeczyszczenie jak głupia, bo w ciągu tych 2 tygodni zużyłam 60 sztuk. Teraz nie chcę iść i ich kupować, tak samo pseudoefki, bo wiem, że jak nie dziś, to jutro weźmie mnie tak, że łyknę wszystko na raz. A to będzie głupie.


Tak jak wyżej pisałam o tej dziewczynie. Bagietka, cola, chipsy - ja potrafię zjeść na raz ze 4-5 razy tyle.
Geez, nie chcę tak jak ona wyglądać nigdy.
Ale jeżeli nie zacznę nad sobą panować, to coś mi się wydaje, że chyba zacznę ją przypominać.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Wow

Długo mnie nie było.
Ważę 43 kg. Nie udało mi się zejść poniżej 41. Teraz próbuję od nowa.

Widziałam go na sylwestrze, wiem, ze nie bywam najmilsza. Wtedy też nie byłam, raz się uśmiechałam i śmiałam razem z nim, jak gdyby nigdy nic, a po chwili zaczynałam warczeć. Bo byłam zła. Że mimo prawie 3 miesięcy bez żadnego odzewu nadal czuję się przy nim tak strasznie dobrze i że mogłoby być tak jak dawniej. Ale jestem uparta i tego nie chcę.
Nie byłam najmilsza, ale to nie znaczy, że musiał zachować się tak okropnie. Poczułam się jak gówno i to jego wcześniejsze, dziecinne "ale ja byłem tu pierwszy". Śmiech na sali.
I cieszę się, że nie będę musiała go już więcej przez najbliższy czas widywać, i źle mi z tego powodu.
Bo mógł chociaż kurwa zapytać czemu jest tak, jak jest. Ale jego to nie interesuje. Myślał, że jak podejdzie, przytuli mnie, to przestanę się "fochać".
Nie przestałam.

Mam kilka postanowień w związku z nowym rokiem, jednym z nich oczywiście jest "schudnąć", ale to raczej logiczne.
Inne już teraz staram się wcielać w życie, choć dość opornie mi idzie. Ogólnie zakładają, że mam się lepiej czuć psychicznie i nie zamykać na innych.
Powinnam sobie jeszcze postanowić, bym przestała być tak straszliwie leniwą osobą i może trochę bardziej hmmm... stałą... regularną...

Więc postanowienie na szybko: choćby 2 razy w tygodniu będę tu pisać. Nawet jak nikt nie będzie tego czytał. To nic, musi być coś, cokolwiek systematycznego w moim życiu.

poniedziałek, 18 listopada 2013

II cel zaliczony

Przedwczoraj minął równo miesiąc od założenia tego bloga.
Małe podsumowanie:
Zaczynałam z wagi 47. Miesiąc później +dwa dni obsuwy, moja waga pokazuje równiuteńkie 42kg.
Jestem zadowolona, bo plan zakładał tak, że do 21 (czwartek) będę ważyć 41-42 kg, a że mam jeszcze 3 dni, to wydaje mi się, że 41,5 się uda :)
Kurcze, to moja najniższa waga, jaką kiedykolwiek miałam. Pomimo tylu dni zawalania, rzygania to jednak jakoś się udaje i co najważniejsze, w ciągu tego miesiąca były chyba w sumie tylko 3 dni, w ciągu których była głodówka. Zazwyczaj do 500 kcal się sprawdza :)

Moje wymiary z rana:
Łydka 31
nad kolanem 32
udo 46
biodra 85,5
kości biodrowe 80
na wys. pępka 69
talia 60
pod piersiami 66
piersi 77
ramię 21,5

Naprawdę jestem zadowolona. Tyle złych dni miałam ostatnio, że dziś sobie pozwalam uśmiechać się.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Potoczek

Nie dzwonię, nie piszę, nie czytam... = komputer w naprawie.
I szczerze? To jest okropne. Jestem tak cholernie uzależniona. Czasem mogę siedzieć tylko przy włączonym komputerze i jest okk. A gdy tak robić nie mogę...czuję się czegoś pozbawiona. W środku mi pusto.
I tak przez najbliższy tydzień będzie, porażka.
Wiem, to głupie, idiotyczne, dziecinnie, puste... tak bardzo się przejmować stratą komputera. A jednak. Jestem chora.
Pełna jebanej nadziei. Napisze, odezwie się. Niestety.

Ważę 43kg.Czyli plan -1kg tydzień działa. Pomijając codzienne napady i wymioty.
Dziś zaczęłam się śmiać z tego powodu, bo siedzę sobie i zaczynam wymiotować. Od tak, dla różnorodności w swoim pokoju, zamiast wisząc nad kiblem. Nie prowokowałam ani nic...
Zaczynam się coraz bardziej czuć pojebanie będąc sama w sobie.
Jem, wpierdalam przecież to wyrzygam! bez opamiętania. Mama w drugim pokoju ogląda telewizję, brat u siebie gra. A ja wiszę.
Wczoraj prawie się przyznałam koleżance, że to robię. Tak bardzo chcę, żeby ktoś wiedział, pomógł mi.
Jeżeli nie schudnę co najmniej jeszcze 10 kg, to czym ma się ktokolwiek przejmować? Fanaberia!
Tak naprawdę, nie chcę zostać sama.Tak kompletnie sama. Nienawidzę siebie, innych. Ale nie chcę być sama.
Mam marzenie...
Kiedyś nadal! uważałam wymioty za coś głupiego. Tylko idioci... tak mi sumie wstyd, a jednak nawet pisząc to już prawie wypiłam 1,5l wody lepiej się rzyga i piję je dalej.
Jestem straszną hipokrytką. Tęsknię. Czuję. Nienawidzę.
... żeby wyrwać sobie serce. I nie czuć. Już nic, absolutnie nic. Oprócz bólu. Fizycznego. Tylko na taki zasługuję.
Mam ochotę rozerwać siebie, zniszczyć tną się słabi! Tylko tacy płaczą!. Powtarzam sobie w głowie, głupia hipokrytka, krytykujesz, a sama masz ochotę. Może jeszcze po twarzy? Aż taką ochotę masz, by cię zauważono?

Czytam któryś raz  z kolei to co napisałam. Jaki wylew idiotycznych słów. Pffff... jestem śmieszna nawet dla samej siebie.

Niech te kilogramy szybciej spadają!

piątek, 1 listopada 2013

Sens?

- Nie, nie tylko. Mówię o cyklu życia. Mówię o znalezieniu jakiejś obcej istoty i decyzji, by ją poślubić, zostać z nią na zawsze, nieważne, czy za parę lat w ogóle będziecie się lubić, czy nie. A po co? Żebyście mogli razem mieć dzieci, pilnować, by dorosły, uczyć tego, co powinny wiedzieć o świecie, i żeby pewnego dnia one też miały dzieci i podtrzymywały ten cykl. I nigdy nie odetchniesz spokojnie, dopóki nie doczekasz się wnuków, i to sporej gromadki, bo tylko wtedy wiesz, ze twój ślad nie wygaśnie, że twój znak w historii przetrwa. Egoizm, prawda? Ale to nie egoizm, to właśnie sens życia. Wszystko inne: zwycięstwa, osiągnięcia, zaszczyty, wielkie sprawy dają tylko przelotne błyski rozkoszy. Ale związać się z inną osobą i dziećmi, które wam się urodzą, to właśnie życie. Nie osiągniesz tego, jeśli koncentrujesz się na własnych ambicjach. Nigdy nie będziesz szczęśliwy. Zawsze będzie Ci czegoś brakowało, choćbyś władał całym światem.
(...)
 - Zmartwienie jest radością - wyjaśniła pani Wiggin. - Mam kogoś, o kogo mogę się martwić. A ty kogo masz?


                                                                                                              Orson Scott Card - Cień Hegemona.


Czytałam ten fragment kilkadziesiąt razy. I szczerze powiedziawszy nadal nie wiem, co mam o tym sądzić.
Ja tak naprawdę nie mam nikogo, nie potrafię nikogo przy sobie zatrzymać. Nie jestem interesująca. Więc nawet gdybym w to wierzyła, to i tak... nie ma szans. Nie ze mną. To przykre, jeżeli to sobie uświadomić.
Zawsze po środku, ani taka, ani taka. Nijaka. Zwyczajna? Raczej nie. Normalnie ludzie mają związki, emocje, cokolwiek.

Angażuję się w siebie, strasznie egoistycznie, ale tak naprawdę nie mam żadnego innego wyboru.


Nadal jem, przeczyszczam się, waga stoi. Pozwalam jedzeniu siebie samą kontrolować. To jest chyba silniejsze ode mnie. Ważniejsze niż cokolwiek innego.

No tak, zapomniałam o ogólnym planie:
 - nie więcej jak 500, nie mniej jak 200 kcal.
Nie mogę popadać ze skrajności w skrajność. Choć jak na razie tylko to mi wychodzi.

niedziela, 27 października 2013

Jako tako

Kurcze, wszystkie mi gratulujecie jak to dobrze mi poszło... a ja wczoraj... aż szkoda gadać.
Tak w ramach wstępu: moi rodzice się rozwiedli, pracuję w weekendy u taty, on mieszka niedaleko mnie ze swoją partnerką.

Niezbyt często odwiedzam go w ich domu, czuję sie tam jak "gość", dlatego jakoś tak... podchodzę do tego z rezerwą. Mimo ze się dogadujemy i tak dalej, to jeszcze jakiś czas temu (moze i nadal?) jest mi źle, że jednak nie jesteśmy razem, jedną "szczęśliwą" rodzinką.
Wczoraj zaprosili mnie i brata na obiad, trochę pomogłam w pracach przy domu, pobiegałam z psami. No i obiad, niezbyt kaloryczny bo dla mnie (ryba na parze, brokuł, pieczone frytki). Ale im dłużej "inne" rzeczy leżały na stole, tym bardziej mnie do nich ciągnęło.
Rozmawiając, jadłam. Dużo. Ponad 3,5 k kcal. Myślałam, że mnie rozerwie od środka, tak napakowana byłam.
Wróciłam do domu, powisiałam nad kiblem, rano się przeczyściłam. Trochę popływałam dziś w ramach kary(?), lubię pływać także... zmotywowało mnie to. Więc nie jest koszmarnie, teraz w porównaniu z wczorajszym rankiem jest tylko 0,2 więcej. A mogło być gorzej. Nie jestem zadowolona z tego co zrobiłam.
Jest mi strasznie głupio.
Wstyd nawet. Ale stało się, jeden dzień "tylko" i "na szczęście" w plecy.

Przeraża mnie jutro - znowu muszę wrócić na uczelnię i przebywać z ludźmi, od których mnie aż odrzuca. Nie lubię ich. Nie chcę ich nawet lubić.
On się nadal nie odzywa. I to chyba boli mnie jeszcze bardziej. Nawet nie stara się czegokolwiek naprawić. A ja jak głupia mam nadzieję, że chociaż będę mogła mu wszystko powiedzieć, co złego mam do niego. Chociażby to.
Mam dosyć. Pływając tylko myślałam o tym, że kurcze, już niedługo. Już niedługo nie będę w stanie ruszyć się z łóżka, gdziekolwiek. Nie będę musiała wstawać, przebywać gdzieś, tylko będę leżeć. I powoli umierać.
Już teraz tylko wegetuję.


Dziś kawa i 3 jabłka.