poniedziałek, 18 listopada 2013

II cel zaliczony

Przedwczoraj minął równo miesiąc od założenia tego bloga.
Małe podsumowanie:
Zaczynałam z wagi 47. Miesiąc później +dwa dni obsuwy, moja waga pokazuje równiuteńkie 42kg.
Jestem zadowolona, bo plan zakładał tak, że do 21 (czwartek) będę ważyć 41-42 kg, a że mam jeszcze 3 dni, to wydaje mi się, że 41,5 się uda :)
Kurcze, to moja najniższa waga, jaką kiedykolwiek miałam. Pomimo tylu dni zawalania, rzygania to jednak jakoś się udaje i co najważniejsze, w ciągu tego miesiąca były chyba w sumie tylko 3 dni, w ciągu których była głodówka. Zazwyczaj do 500 kcal się sprawdza :)

Moje wymiary z rana:
Łydka 31
nad kolanem 32
udo 46
biodra 85,5
kości biodrowe 80
na wys. pępka 69
talia 60
pod piersiami 66
piersi 77
ramię 21,5

Naprawdę jestem zadowolona. Tyle złych dni miałam ostatnio, że dziś sobie pozwalam uśmiechać się.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Potoczek

Nie dzwonię, nie piszę, nie czytam... = komputer w naprawie.
I szczerze? To jest okropne. Jestem tak cholernie uzależniona. Czasem mogę siedzieć tylko przy włączonym komputerze i jest okk. A gdy tak robić nie mogę...czuję się czegoś pozbawiona. W środku mi pusto.
I tak przez najbliższy tydzień będzie, porażka.
Wiem, to głupie, idiotyczne, dziecinnie, puste... tak bardzo się przejmować stratą komputera. A jednak. Jestem chora.
Pełna jebanej nadziei. Napisze, odezwie się. Niestety.

Ważę 43kg.Czyli plan -1kg tydzień działa. Pomijając codzienne napady i wymioty.
Dziś zaczęłam się śmiać z tego powodu, bo siedzę sobie i zaczynam wymiotować. Od tak, dla różnorodności w swoim pokoju, zamiast wisząc nad kiblem. Nie prowokowałam ani nic...
Zaczynam się coraz bardziej czuć pojebanie będąc sama w sobie.
Jem, wpierdalam przecież to wyrzygam! bez opamiętania. Mama w drugim pokoju ogląda telewizję, brat u siebie gra. A ja wiszę.
Wczoraj prawie się przyznałam koleżance, że to robię. Tak bardzo chcę, żeby ktoś wiedział, pomógł mi.
Jeżeli nie schudnę co najmniej jeszcze 10 kg, to czym ma się ktokolwiek przejmować? Fanaberia!
Tak naprawdę, nie chcę zostać sama.Tak kompletnie sama. Nienawidzę siebie, innych. Ale nie chcę być sama.
Mam marzenie...
Kiedyś nadal! uważałam wymioty za coś głupiego. Tylko idioci... tak mi sumie wstyd, a jednak nawet pisząc to już prawie wypiłam 1,5l wody lepiej się rzyga i piję je dalej.
Jestem straszną hipokrytką. Tęsknię. Czuję. Nienawidzę.
... żeby wyrwać sobie serce. I nie czuć. Już nic, absolutnie nic. Oprócz bólu. Fizycznego. Tylko na taki zasługuję.
Mam ochotę rozerwać siebie, zniszczyć tną się słabi! Tylko tacy płaczą!. Powtarzam sobie w głowie, głupia hipokrytka, krytykujesz, a sama masz ochotę. Może jeszcze po twarzy? Aż taką ochotę masz, by cię zauważono?

Czytam któryś raz  z kolei to co napisałam. Jaki wylew idiotycznych słów. Pffff... jestem śmieszna nawet dla samej siebie.

Niech te kilogramy szybciej spadają!

piątek, 1 listopada 2013

Sens?

- Nie, nie tylko. Mówię o cyklu życia. Mówię o znalezieniu jakiejś obcej istoty i decyzji, by ją poślubić, zostać z nią na zawsze, nieważne, czy za parę lat w ogóle będziecie się lubić, czy nie. A po co? Żebyście mogli razem mieć dzieci, pilnować, by dorosły, uczyć tego, co powinny wiedzieć o świecie, i żeby pewnego dnia one też miały dzieci i podtrzymywały ten cykl. I nigdy nie odetchniesz spokojnie, dopóki nie doczekasz się wnuków, i to sporej gromadki, bo tylko wtedy wiesz, ze twój ślad nie wygaśnie, że twój znak w historii przetrwa. Egoizm, prawda? Ale to nie egoizm, to właśnie sens życia. Wszystko inne: zwycięstwa, osiągnięcia, zaszczyty, wielkie sprawy dają tylko przelotne błyski rozkoszy. Ale związać się z inną osobą i dziećmi, które wam się urodzą, to właśnie życie. Nie osiągniesz tego, jeśli koncentrujesz się na własnych ambicjach. Nigdy nie będziesz szczęśliwy. Zawsze będzie Ci czegoś brakowało, choćbyś władał całym światem.
(...)
 - Zmartwienie jest radością - wyjaśniła pani Wiggin. - Mam kogoś, o kogo mogę się martwić. A ty kogo masz?


                                                                                                              Orson Scott Card - Cień Hegemona.


Czytałam ten fragment kilkadziesiąt razy. I szczerze powiedziawszy nadal nie wiem, co mam o tym sądzić.
Ja tak naprawdę nie mam nikogo, nie potrafię nikogo przy sobie zatrzymać. Nie jestem interesująca. Więc nawet gdybym w to wierzyła, to i tak... nie ma szans. Nie ze mną. To przykre, jeżeli to sobie uświadomić.
Zawsze po środku, ani taka, ani taka. Nijaka. Zwyczajna? Raczej nie. Normalnie ludzie mają związki, emocje, cokolwiek.

Angażuję się w siebie, strasznie egoistycznie, ale tak naprawdę nie mam żadnego innego wyboru.


Nadal jem, przeczyszczam się, waga stoi. Pozwalam jedzeniu siebie samą kontrolować. To jest chyba silniejsze ode mnie. Ważniejsze niż cokolwiek innego.

No tak, zapomniałam o ogólnym planie:
 - nie więcej jak 500, nie mniej jak 200 kcal.
Nie mogę popadać ze skrajności w skrajność. Choć jak na razie tylko to mi wychodzi.